Trzy wspomnienia z Grecji (Janusz Szyndler)

Ku pamięci kapitana Ziemowita Ostrowskiego

Torebka
Przygoda nasza zdarzyła się w porcie w Pireusie. Byliśmy w rejsie po Morzu Egejskim jachtem "Bonito" pod kapitanem Ziemowitem Ostrowskim. Załoga: Jola Boehm, moja żona, Zbyszek i ja. Stanęliśmy w zakątku basenu. Sklarowaliśmy jacht i przygotowaliśmy się do wyjscia do miasta. Jacht stał prostopadle dziobem do wysokiej betonowej kei. Wyjście z  jachtu wymagało ostrożności i wykonania skoku z dziobu na keję, po uprzednim przyciągnięciu jachtu na cumach. Jola wychodziła przedostatnia, na jachcie pozostawał jeszcze kapitan. W czasie skoku wypuściła torebkę z ręki, w której znajdowały się wszystkie pieniądze i dokumenty załogi.

Torebka zniknęła pod powierzchnią wody, na której pływało mnóstwo śmieci. Kapitan Ostrowski od razu zaczął się rozbierać. Wkrótce wykonał pierwszy skok, który jednak okazał się nieudany. Żeby skrócić czas nurkowania do dna, zapytaliśmy właściciela pobliskiego warsztatu, czy możemy wrzucić do wody dużą stalową felgę z uwiązaną liną. Grek zgodził się. Po wrzuceniu felgi kapitan rozpoczął serię nurkowań na niemałą w tym miejscu głębokość. Załoga była przekonana, że torebka jest stracona. Mieliśmy więc wyjątkowe szczęście, gdy w ręku kapitana zobaczyliśmy ją ponownie. Zamknięta  leżała na dnie parę godzin, ale to wystarczyło by do środka dostały się małe skorupiaki. Wszystkie dokumenty  i pieniądze odzyskaliśmy, ale wyjście do miasta przełożyliśmy na drugi dzień.

Obiad

Tego dnia, podczas żeglugi po Morzu Egejskim, obiad gotowała moja żona. Składał się, jak zwykle, z zupy, drugiego dania i kompotu. Morze było spokojne, więc gotowanie przebiegało bez przeszkód. Padła komenda: obiad gotowy i usiedliśmy do stołu. Po kilku łyżkach załoga przerwała jedzenie. Zupa i drugie danie były tak mocno posolone, że zjedzenie ich było niemożliwe. Przy stole zapadło milczenie. Nikt nie chciał komentować tego wydarzenia, ponieważ kapitan jakby nic się  nie stało, kontynuował jedzenie, zjadł wszystko, powiedział "dziękuję" i wyszedł na pokład. Bylismy w szoku. Obserwowaliśmy kapitana, ale zachowywał się normalnie. Nawet nie poprosił o dodatkowe picie.

Na  granicy życia

Pogoda była jak zwykle wspaniała. Ktoś zaproponował kąpiel. Miejsce było atrakcyjne – środek Morza Egejskiego. Opuścliśmy składaną drabinkę na pawęży rufowej i schodziliśmy do wody. Na  jachcie pozostała moja żona, która bała się głębokiej wody. Żagle były opuszczone.

Kąpiel była, po długim przebywaniu na jachcie, prawdziwą rozkoszą. Troszkę za późno zauważyliśmy, że jacht zaczął się oddalać. Lucyna  na jachcie zaczęła przeraźliwie krzyczeć. W pogoń za jachtem ruszył kapitan. Umiejętności pływackie, jakie nabył w czasie treningów jako zawodnik, teraz bardzo się przydały. Doszedł jacht, wspiął się na pokład, uruchomił silnik i zawrócił po nas. Dopiero po powrocie na jacht w pełni zrozumieliśmy sytuację. To było jak życie po życiu.

Janusz Szyndler