"Deszczowy rejs"

Michał Jósewicz  

V rejs Dezetą na Zalew
18-26.07.2002

  Tradycyjny, piąty już, rejs szkolno-klubowy DZ-tą na Zalew Szczeciński rozpoczęliśmy 18. lipca z przystani JK. AZS w Szczecinie. Załogę stanowiły: 3 osoby dorosłe (nauczyciele Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wycbowawczego nr 2 w Szczecinie), trójka chłopców w wieku szkolno-studenckim oraz -ośmioletnia Paula. Poprzednie rejsy zaczynały się w ostatnich dniach czerwca, tuż po końcu roku szkolnego, jednak w tym roku termin ten był zajęty przez harcerzy wrocławskich, którzy "naszą" DZ-tą popłynęli z Gdyni na Gotlandię. Patronem medialnym ich wyprawy był REJS.

  Pierwszy dzień pływania zawsze jest męczący. Od twardych ławek boli pewna część ciała, bolą ręce od wybierania lin, to wszystko nakłada się na zmęczenie z poprzednich dni, przepracowanych przy organizacji wyprawy. Końcem pierwszego etapu jest zwykle port w Trzebieży. Stanęliśmy w sąsiedztwie jachtów ze szczecińskiego Pałacu Młodzieży (były to dwie DZ-ty i dwie Cariny), które też wybierały się na Zalew. Po kolacji i rozbiciu namiotów zmęczeni szybko poszliśmy spać.

  Następnego dnia po śniadaniu i zwinięciu obozowiska wyszliśmy z Trzebieży do Nowego Warpna. Zachodnia strona polskiej części Zalewu jest gęsto zastawiona sieciami. Tyczki, na których są porozciągane, zajmowały, wydawałoby się, cały horyzont, co zmuszało nas do lawirowania w poszukiwaniu przejścia. Na jezioro Nowowarpieńskie weszliśmy polskim wejściem, omijając Łysą Wyspę od wschodu. W czasie godzinnego postoju przy nabrzeżu portu w Nowym Warpnie część załogi wybrała się do miasteczka po zakupy, na lody oraz wysłać znajomym kartki z "końca Polski".
  Potem krótki odcinek do Podgrodzia przepłynęliśmy na silniku - w miasteczku czuliśmy się prawie jak w domu, bo zatrzymujemy się w tym porcie podczas każdego rejsu. Jest tam bardzo przyjemna przystań - dobre, betonowe nabrzeże (stanęliśmy dziobem do nabrzeża, rufą na kotwicy), są zadaszone stoły z ławami, kran, ceglana kuchnia i ...sławojka. Można rozbić namiot i rozpalić w piecu kuchennym. Byliśmy na przystani jedynym "przyjezdnym" jachtem, a że mieszkańcy Podgrodzia rzadko tam zaglądają, mieliśmy spokój i ciszę.

  Trzech chłopców z załogi pełniło "wachty"... opieki nad Paulą. Dziewczynka jest bardzo żywa, nudzi się, więc trzeba ją zabawiać i pilnować. Ustalona została kolejność i czas wacht, a dorosła część załogi cieszyła się wolnym czasem.
  Następnego dnia po śniadaniu wybraliśmy się na wycieczkę. Na północny zachód od Podgrodzia, w odległości ok. 1 km od przystani, znajdują się unikatowe tereny przyrodnicze, wykupione przez Europejską Unię Ochrony Wybrzeża. Polski dział tego stowarzyszenia ma tam swoją terenową siedzibę, w której znajduje się niewielka ekspozycja ciekawostek przyrodniczych, ścieżka przyrodnicza i wieża widokowa zaopatrzona w potężną lornetę, umożliwiająca obserwację ptaków.
  W przyszłym roku ma być tam prowadzony wypas bydła, aby utrzymać odpowiednią dla bytowania ptaków wysokość traw. Po powrocie z wycieczki i sprzątnięciu obozowiska opuściliśmy Podgrodzie.
  Pewną trudność sprawiło wyplątanie się z wodorostów, gęsto porastających dno zatoki i czepiających się wioseł, kotwicy i śruby przyczepnego silnika.
Dalej płynęliśmy równolegle do granicy polsko-niemieckiej, w odległości I Mm od niej. W połowie drogi do Kanału Piastowskiego sprawdzała nas motorówka straży granicznej. W główkach Kanału, na I Bramie Torowej, natknęliśmy się na spore, jak na polskie warunki, prace hydrotechniczne. W 2003 roku zobaczymy prawdopodobnie ich efekty.
  W Świnoujściu cumowaliśmy w basenie północnym, przy jednym z ustawionych w tym roku pływających pomostów, bardziej przyjaznych małym jachtom od stałego wysokiego nabrzeża. Przy sąsiednim pomoście zatrzymał się jacht SCAMP, pod banderą Stanów Zjednoczonych, prowadzony przez Marka Muzykiewicza członka JK AZS w Szczecinie znanego polskiego regatowca (zmarłego w listopadzie 2002).

  Część załogi rozbijała namioty, a "wachta kambuzowa" przygotowywała obiad (klopsiki z kaszą). Gdy posiłek był gotowy, wszyscy, porządnie już zgłodniali, zgromadzili się przy kuku, który w tej chwili był najważniejszą osobą pod słońcem. Niestety - prawo Murphy'ego zadziałało. Moment nieuwagi spowodował, że nasz obiad wylądował na ziemi, z czego wielką radość miały tylko miejscowe psy. My niestety, coraz bardziej głodni, musieliśmy poczekać na przygotowanie następnego dania.
  Ze Świnoujścia wyszliśmy około godz. 11, zgłaszając wyjście na GPK. Prognoza pogody na akwen była korzystna - wiatry z kierunków zachodnich, 2-4°B. Po wyjściu na Zatokę Pomorską okazało się, że wiatr owszem jest 2°B, ale z kierunków wschodnich. Nie pozostało nam nic innego, jak halsowanie do Dziwnowa. Minąwszy Międzyzdroje ok. godz. 15, zauważyliśmy wyraźne pogarszanie się widoczności i czarne chmury za rufą. Po chwili usłyszeliśmy nautofon Świnoujścia i zobaczyliśmy światło latarni morskiej. Co to znaczy? Przecież nie włączają tego dla zabawy! Zrzuciliśmy grota. Czarna chmura zajmująca już pół nieba zbliżała się nieubłaganie.
  Przyszedł wiatr i zaczęło padać. Wiatr zmienił kierunek o 180° i w jednej chwili stężał. Z szybkością ponad 6 w. płynęliśmy teraz fordewindem na bezanie i foku, pod falę idealnie z dziobu, która została z poprzedniego wiatru. Bryzgi spod dziobu sięgały - jak nam się wydaje - połowy wysokości masztów. W fordewindzie zrzuciliśmy najpierw bezana, potem foka. Na wszelki wypadek uruchomiliśmy silnik. Morze było białe od uderzających w jego powierzchnię kropel deszczu.
  Widoczność zero. Wiatr osiągnął siłę ok. 9°B. Fala rosła błyskawicznie, w ciągu kilku minut osiągnęła wysokość prawie metra. Deszcz i zerwane wierzchołki fal przelatywały poziomo nad pokładem. Część załogi oddała hołd Neptunowi.
 Sprawdziłem kurs i szybkość na GPS-ie, i byłem już spokojny. Kurs około 35°, a szybkość ponad 3 w. Na samych masztach! Przesuwaliśmy się prawie równolegle do brzegu, lekko się od niego oddalając. Wszystko to trwało ok. 15 min. Wiatr siadł, deszcz osłabł, choć dalej mżył, pozostał tylko rozkołys - martwa fala bez wiatru.
  Na silniku pognaliśmy do Dziwnowa. Straty: część załogi mocno przestraszona, wszyscy mokrzy do majtek i wyszorowany fał foka. Ze strony załogi padają pytania: Jak długo jeszcze będziemy płynąć? Kiedy to się skończy??? Skłamałem, że już niedługo - tylko godzinę. Naprawdę - na pewno dłużej.
  W główki Dziwnowa weszliśmy przed godziną 18. Zacumowaliśmy w basenie zimowym burtą do niemieckiego jachtu ze względu na brak miejsca.
  Oni - wypoczęci, w suchych, czyściutkich jachtowych dresach, my - mokrzy, zziębnięci, głodni i źli. Pobiegłem na GPK zgłosić nasz powrót, a gdy wróciłem niemiecki skiper wręczył mi szklankę gorącej herbaty z rumem - w słusznych proporcjach! Podobne szklanki dzierżyli już w dłoniach pozostali członkowie załogi, oczywiście oprócz Pauli. Nawet nie znamy nazwy tamtego jachtu - odeszliśmy natychmiast, aby zdążyć na otwarty już most. Udało się - zdążyliśmy.
   Stajemy przy pomoście UKS-u. To dobre miejsce na postój DZ-ty, bo można rozbić namioty, jest kran i zadaszone miejsce do ugotowania i zjedzenia posiłku. Przystąpiliśmy do rozwieszenia tego, co mokre - to znaczy prawie wszystkiego. Rozciągnęliśmy między drzewami liny i na nich rozwiesiliśmy rzeczy do wysuszenia. W tym rejsie deszcz dał nam się we znaki jeszcze dwukrotnie.

  Następnego dnia wybraliśmy się na Zalew Kamieński, do Międzywodzia. Załoga miała problemy typu: Czy będzie kiwało? Czy będzie chlapało? Czy będzie padać? Połowę drogi pokonaliśmy na silniku, z powodu krętego farwateru, drugą połowę na żaglach, przy wietrze 4°B - razem około godziny czasu. Pogoda była do przyjęcia, trochę słońca, ciepło i niewielkie, "nie chlapiące" fale.
   W chwili, gdy kończyliśmy cumowanie, zaczął padać deszcz i padał coraz mocniej. Schowaliśmy się pod rozłożyste drzewo. Po półtorej godzinie stania pod nim wydelegowaliśmy Henia i Danusię (mamę Pauli) do zagrody miejscowego rybaka, z prośbą o udzielenie jakiegokolwiek schronienia - w komórce, stodole, na poddaszu. Załatwili! Dostaliśmy do dyspozycji stojący na posesji rybaka barakowóz, z dwoma łóżkami i stertą starych okien w środku. Wspaniale! Przestało kapać na głowę! W barakowozie ugotowaliśmy obiad.

  Siedem osób spało na dwóch łóżkach i dwóch metrach kwadratowych podłogi. Podobne do naszych problemy z deszczem mieli nasi znajomi z Trzebieży -młodzież i dzieci z Pałacu Młodzieży. Oni też mokli w Międzywodziu.
  Z Międzywodzia do Wolina jest 10 Mm. Wyszliśmy około godz. 10, aby zdążyć na otwarcie mostu o 14. Pogoda ładna, chwilami wyglądało słońce. Przez całą drogę halsowaliśmy.
Podganiając na silniku zdążyliśmy na otwarcie mostu. Po jego przejściu staneliśmy w Wolinie, na przystani Ligi Morskiej. Oglądaliśmy tam z zainteresowaniem jeden z nielicznych już chyba jachtów typu Vega. Jacht nazywał się "ELEM" i był w bardzo dobrym stanie technicznym dzięki temu, że kilka lat temu klub znalazł sponsora, który sfinansował porządny remont. Przyjemnie było popatrzeć. Załoga przygotowywała się właśnie do regat turystycznych na Zalewie Szczecińskim.

  Z Wolina wyszliśmy rano, bo na godz. 15 umówieni byliśmy w Stepnicy, a to kawałek drogi. Prognoza pogody na Zalew: wiatry zachodnie 5-6°B, w porywach do 7°B, przelotne deszcze. Żagle zarefowane, ale po wyjściu na Zatokę Skoszewską okazuje się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Trzeba było halsować, ale żagle można było rozrefować. W posuwaniu się do przodu halsowanie dawało nikłe efekty, więc zrzuciliśmy żagle i uruchomiliśmy silnik. Na silniku przeszliśmy farwater w Pomorskiej Mieliźnie. Od boi W-4 obraliśmy kurs południowy na Wyspę Chełminek.
   Po jakimś czasie Wiatr stężał na tyle, że postawiliśmy tylko bezana i foka. Szybkość ponad 6 w. W połowie drogi, na wysokości Czarnocina, zauważyliśmy dziwnego optymista - jest żagiel, brak kadłuba. Z bliska okazało się, że łódka była zatopiona, ale trzymała się prosto. Uczepiony pawęży chłopiec machał do nas, żeby go wyciągnąć. Po kilku zwrotach znaleźliśmy się przy nim i wyciągnęliśmy z wody niefortunnego młodego żeglarza. Był przestraszony i porządnie zmarznięty.
   Okryty śpiworem i wojskową peleryną Olek (tak miał na imię) opowiedział, że wraz z ponad czterdziestoma innymi łodziami różnych klas brał udział w zgrupowaniu regatowym Pałacu Młodzieży. Podczas trwającego właśnie treningu wywrócił się i zdryfował na nasz kurs.

  Rzeczywiście, na zachód od nas, na nawietrznej, w dużej odległości, widać punkciki żagli pozostałych jachtów. Po podjęciu Olka jego łódka wywróciła się. Zaraz potem przyszła kilkuminutowa, potężna ulewa, siła wiatru wzrosła do 6°B. Nie mogliśmy zawinąć do Czamocina, żeby zostawić Olka, gdyż jest tam zbyt płytko i nawietrzny brzeg.
   Postanowiliśmy płynąć do Stepnicy, wcześniej zawiadamiając Czarnocin, że mamy rozbitka. Z łączności komórkowej nic nie wychodzi - połączyliśmy się z ... komisariatem policji w Kamieniu Pomorskim. Dyżurny policjant zaczął wypytywać się o nazwisko, adres, jaka łódź, skąd i dokąd płynąca, na jakim akwenie, itd., itd. Szkoda baterii. Na szczęście podpłynęła do nas motorówka z obstawy regat. Sternik motorówki chciał zabrać Olka z burty, ale nie zgodziłem się.
   Przy wietrze 6°B i fali prawie 1 m istniało niebezpieczeństwo kolizji i uszkodzenia łodzi. Sternik nie chciał dać za wygraną i namawiał chłopca, aby wyskoczył do wody, a on go wyciągnie. Na to z kolei nie zgodził się Olek. Skończyło się na tym, że zabraliśmy go ze sobą do Stepnicy, dokąd dotarliśmy ok. 14.30. Po zacumowaniu część załogi zajęła się przygotowaniem obiadu, a część - rozwieszaniem po raz kolejny mokrych rzeczy, tym razem na linach rozciągniętych między wantami masztów.
   Obiad smakował jak rzadko. Po południu po Olka przyjechał główny trener, a po Paulę tata - miała dosyć kiwania i wody z góry i z dołu.
  Przejście Stepnica - jez. Dąbie odbyło się spokojnie, bez deszczu, fali, dużego wiatru. Na Jeziorze Dąbskim zatrzymaliśmy się na "bezludnej wyspie", w miejscu potocznie zwanym "kwadrat". Grzejąc się przy wieczornym ognisku przypominaliśmy sobie wrażenia z rejsu.
   W nocy dziki podchodziły pod namioty - słychać było chrząkanie, a rano dookoła widoczne były ślady ich "działalności". Z "kwadratu" na przystań AZS to już żabi skok. Kolejny rejs się zakończył.
   Sporo czasu zajęło nam klarowanie łodzi, nie chcieliśmy zostawić po sobie ośmiodniowego bałaganu. Już planujemy, że w przyszłym roku 2003 wybierzemy się w inne rejony Zalewu Szczecińskiego. Wszyscy mamy nadzieję, że nie będzie padał deszcz!

Michał Jósewicz

Załoga:
Michał, Heniu, Sebastian, Danka, Dominik, Jarek, Paula
Trasa:
Trzebież, N. Warpno, Podgrodzie, Świnoujście, Dziwnów, Międzywodzie, Wolin, Stepnica, Kanał święta
Przepłynięto 131 Mm w czasie 32 h pływania.